„...A Umbriaga wciąż gna, silnych wiatrów nie boi się, szuflady wali raz po raz, bo przebrany ma bras. Więc nie przejmuj się, oni wrócą tu, bo oprócz wiatrów i burz musisz być, i już...” fragment szanty Umbriaga – Witolda Zamojskiego | Już od kilku lat wakacje spędzamy na wodzie szkoląc młodych adeptów sztuki żeglarskiej, uczestnicząc w rejsach mazurskich, morskich. Podczas rejsów morskich zawsze pływaliśmy jednak pod okiem doświadczonego kapitana. Wiele nauczyliśmy się na tych rejsach. Bo morze uczy odpowiedzialności, dyscypliny, wymaga też dużej wiedzy i pokory. Przyszedł w końcu czas, kiedy należało „wziąć ster we własne ręce” i poprowadzić samodzielnie rejs morski. |  | Kapitan / I oficer - Piotr Ćwikliński, absolwent Uniwersytetu Śląskiego, doktorant na kierunku socjologia. Członek Żeglarskiego Klubu Morskiego w Katowicach. Hobby: żeglarstwo, nurkowanie, jazda na snowboardzie, łyżwy. Uprawnienia: patent sternika jachtowego, instruktor żeglarstwa, operator SRC, starszy sternik motorowodny, płetwonurek CMAS. |  | I oficer / Kapitan - Paweł Białas, absolwent Politechniki Śląskiej kierunku automatyka i robotyka, członek Klubu Żeglarskiego TKŻ "Tramp". Hobby: żeglarstwo, windsurfing, pływanie, muzyka, jazda na rowerze, snowboard. Uprawnienia: patent sternika jachtowego, instruktor żeglarstwa, operator SRC, ratownik WOPR, patent sternika motorowodnego. |  | II oficer - Justyna Duda, studentka Akademii Ekonomicznej w Katowicach na specjalności międzynarodowe stosunki ekonomiczne i problemy globalne, członkini Klubu Żeglarskiego TKŻ "Tramp". Hobby: żeglarstwo, pływanie, narciarstwo, nauka języków obcych (francuski, angielski, niemiecki, hiszpański). Uprawnienia: patent żeglarza jachtowego. |  | Załogant - Agata Wiss, absolwentka Politechniki Śląskiej wydział Organizacji i Zarządzania, a także Uniwersytetu Śląskiego, podyplomowe Studium Wyceny i Gospodarki Nieruchomościami, makler nieruchomości, miłośnik podróży morskich, głębokich toni, wolności i przestrzeni, a także wieczny poszukiwacz Białego Wieloryba. Hobby: podróże, wycieczki rowerowe, ostatnio japonistyka. Wszelakich patentów, nawet tego na życie, nie posiada. |  | Załogant - Tomasz Pawlik, informatyk, student ostatniego roku wydziału informatyki i nauki o materiałach Uniwersytetu Śląskiego. Hobby: systemy operacyjne i sieci komputerowe. Uprawnienia: patent żeglarza jachtowego. | s/y Umbriaga PZ – 474 to jacht typu Carter 30. Zbudowany w 1975 roku w sezonie 2005 obchodził swoje XXX – lecie. Jest to jacht „legenda”, to o nim mówią słowa szanty „Umbriaga” Mimo trzydziestu lat nadal nie boi się silnych wiatrów. Dobrze utrzymany jacht, świetne żagle, nowa elektronika. W sezonie nawigacyjnym 2005 pod banderą Klubu Żeglarskiego „SKAUT”. |   REJS... | Nasz pierwszy samodzielny rejs planowaliśmy od wakacji 2004 r. Miał to być rejs dwutygodniowy, w którym pierwszy tydzień kapitanem miał być Piotr, a w drugim tygodniu Paweł i w którym moglibyśmy wyrobić sobie część stażu „kapitańskiego” potrzebnego do przystąpienia do egzaminu na patent jachtowego sternika morskiego (Piotr, Paweł) oraz stażu potrzebnego do przystąpienia do egzaminu na patent sternika jachtowego (Justyna, Agata, Tomek). W przygotowaniach do tego rejsu nieocenioną pomocą stały się książki: „Jachtowa żegluga przybrzeżna” – Władysława R. Dąbrowskiego, „Vademecum żeglarstwa morskiego” – Zbigniewa Dąbrowskiego, Jerzego Dziewulskiego, Marka Berkowskiego oraz przewodnik dla żeglarzy „Polskie porty otwartego morza” – Jerzego Kulińskiego. Wiele szczegółów omawialiśmy na spotkaniach przedrejsowych. Wiele cennych uwag otrzymaliśmy od doświadczonych kapitanów to wszystko po to by możliwie jak najlepiej przygotować się teoretycznie do tego rejsu... bo wiedzy na morzu nigdy za wiele. W porcie, w którym rozpoczynaliśmy nasz rejs byliśmy w sobotę 09.07.2005 około 0900. Jest to mała przystań jachtowa w Szczecinie – Dąbiu (Zielona Marina), w której znajdowały się głównie jachty Klubu Żeglarskiego „Skaut”. Również w tym dniu odbywały się wymiany załóg na innych jachtach, co pozwoliło nam załapać się na transport do miasta, żeby zrobić zakupy najważniejszych rzeczy potrzebnych w czasie rejsu. W tym celu zostały wydelegowane Justyna i Agata. Natomiast celem reszty załogi było sprawne i dokładne przejęcie jachtu. |  Szczecin-Zielona Marina Wyjście z portu planowaliśmy jeszcze w tym samym dniu, jednak głównie ze względów pogodowych, postanowiliśmy odłożyć opuszczenie portu na dzień następny. Jak się okazało później w tym czasie przechodziła nawałnica nad Szczecinem, a na jeziorze Dąbie Małe miała miejsce wywrotka niemieckiego jachtu (z uwagą słuchaliśmy komunikatów na VHF ale na szczęście nikomu nic się nie stało). Resztę czasu wolnego przeznaczyliśmy na sprawy organizacyjne. | W niedzielę rano po przeszkoleniu (sprawy bezpieczeństwa, techniczne) pod okiem kapitana – Piotra, wypłynęliśmy na rzekę Odrę, która doprowadziła nas wprost do Zalewu Szczecińskiego. Naszym celem w tym dniu było Świnoujście. Pogoda dopisywała, lekki wiatr prowadził nas przez kolejne bramy Zalewu prosto do rzeki Świny. Po około ośmiu godzinach, pierwszego dnia żeglugi, dopłynęliśmy do Basenu Północnego w Świnoujściu. |  W drodze do Świnoujścia Kolejny dzień rozpoczęliśmy od przygotowań do wyjścia w morze. Uzupełniliśmy zapasy, podzieliliśmy się wachtami, klar na pokładzie i wypłynęliśmy z Basenu Północnego. Zamierzaliśmy płynąć do Kołobrzegu, co oznaczało, że noc spędzimy na morzu. Za główkami portu postawiliśmy żagle, otwarliśmy szampana i wznieśliśmy toast za powodzenie naszego rejsu. Kapitan tradycyjnie podzielił się szampanem z Neptunem, prosząc go o sprzyjające wiatry i bezpieczny rejs.  Wychodzimy w morze  Toast za powodzenie rejsu Pogoda była idealna – słonecznie, wiatr około 5 w skali Beauforta, morze trochę się rozbujało, płynęliśmy bajdewindem przez całe popołudnie i noc. Nad ranem zaskoczyła nas mgła, która ograniczała widzialność do zaledwie kilku metrów.  "Pierwszy" za sterem  Agata jak zwykle w dobrym humorze Z trudem można było zauważyć chorągiewki oznaczające sieci rybackie. Parę mil przed Kołobrzegiem usłyszeliśmy sygnał nautofonu, który poprowadził nas, w tej gęstej mgle, prosto na główki portu. Kierując się tym sygnałem około 1200 przycumowaliśmy nasz jacht w marinie w Kołobrzegu. Po sklarowaniu jachtu i ustąpieniu mgły wybraliśmy się na spacer po Kołobrzegu, podczas którego zainicjowaliśmy rytualne degustacje w smażalniach ryb.  Postój w Kołobrzegu | Noc spędziliśmy w Kołobrzegu i kolejnego dnia zaczęliśmy planować trasę do Łeby. Port w Kołobrzegu opuściliśmy około godziny 1300 salutując przy okazji banderą polskim jednostkom wojennym cumującym w porcie. Wypłynąwszy na pełne morze, przyjęliśmy wstępny kurs na latarnię w Jarosławcu, położonej mniej więcej w połowie drogi do Łeby. Mijając po kolei latarnie w Darłowie, Jarosławcu i Czołpinie zbliżaliśmy się do Łeby. |  Latarnia morska Stilo Główki portu Łeba minęliśmy około godziny 1100 i tuż za nimi po prawej stronie ukazała nam się marina żeglarska. Jest to nowy port przebudowany na wzór portów jachtowych w Europie Zachodniej, a dokładniej na wzór niemieckiej mariny w Cuxhaven, którą niektórzy z naszej załogi już mieli okazję odwiedzić. Port w Łebie został wyróżniony w roku 2005 Błękitną Flagą jako jedyna marina w Polsce. Jest to międzynarodowy znak jakości przyznawany przez Fundację na rzecz Edukacji Ekologicznej najbezpieczniejszym i spełniającym najwyższe standardy ekologiczne kąpieliskom i marinom.  Marina w Łebie Marina jest położona po drugiej stronie rzeki Łeby i trzeba przejść spory kawałek, aby znaleźć się „w centrum”. To jednak ani trochę nie zniechęciło nas, aby się tam udać. W drodze powrotnej zajrzeliśmy także na plażę, gdzie wspaniały zachód słońca aż prosił się żeby pstryknąć parę fotek z nim w tle. | Łebę opuściliśmy około południa i ze spokojnym wiatrem w żaglach płynęliśmy przez resztę dnia w kierunku Helu. Wieczorem niebo zachmurzyło się, przed północą zerwał się silny wiatr i nadciągnęła burza. Na wachcie zostali Piotrek z Pawłem. Po kilku godzinach - po ustąpieniu burzy - kolejność wacht wróciła do ustalonego porządku. |  Załoga przy pracy ;-) Następnego dnia wiatr zmienił kierunek, przez co musieliśmy się halsować, żeby ominąć półwysep Helski i dopłynąć do portu.  Tomek na wieczornej wachcie W Helu byliśmy około godziny 1300. Port ten różni się nieco od pozostałych odwiedzanych przez nas marin. Nasz jacht przycumowaliśmy do nabrzeża, który jest zarazem deptakiem i wciąż jest pełny spacerujących ludzi, którzy z ciekawością zaglądali do dzieje się pod pokładem.  Nabrzeże w Helu Po sklarowaniu jachtu tradycyjnie udaliśmy się na obiad – tym razem dotarliśmy do małej knajpki, położonej w bocznej uliczce. Następnie postanowiliśmy odwiedzić fokarium. Działa ono przy Bałtyckim Centrum Badań oraz przy Morskiej Stacji Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego na rzecz ochrony fok oraz morświnów – gatunków zagrożonych wyginięciem w wodach Morza Bałtyckiego.  Fokarium Późnym popołudniem do portu zawinął żaglowiec Zawisza Czarny, płynący do Gdyni. Wzbudził on spore zainteresowanie zarówno wśród spacerujących deptakiem wczasowiczów jak i nas samych.  s/y Zawisza Czarny | Tego dnia także zakończyła się pierwsza część naszego rejsu i zgodnie z wcześniejszymi planami Piotr i Paweł zamienili się rolami. Kapitanem został Paweł oddając Piotrkowi pełnioną wcześniej funkcję I oficera. Kolejny dzień także spędziliśmy w Helu. Musieliśmy zrezygnować z wyjścia w morze z powodu zapowiadanego silnego wiatru. Odwiedziliśmy tawernę – Captain Morgan, urządzoną właśnie na styl żeglarski – drewniane stoły, na ścianach przeróżne stare części wyposażenia jachtów, kutrów i oczywiście szanty w tle...  Tawerna Captain Morgan Wybraliśmy się też na spacer na plażę po drugiej stronie półwyspu. Po drodze zboczyliśmy trochę, żeby zobaczyć latarnię morską. Powstała w 1942 roku, ma ponad 41 metrów wysokości i zasięg światła do 17 Mm. Stoi na miejscu, w którym stawiano latarnie już od połowy XVII wieku i które na skutek różnych wydarzeń historycznych ulegały zniszczeniu. W nocy, zgodnie z prognozami, przyszedł silny wiatr, a jego kierunek powodował, iż fala, która powstała na Zatoce Gdańskiej wchodziła prosto do portu powodując tej nocy wiele szkód wśród cumujących tam jachtów. Falowanie było tak silne, że wskutek obijania się jachtu o nabrzeże, została zerwana cuma oraz zniszczone dwa odbijacze. | Następnego dnia około godziny 1200 minęliśmy główki portu. Naszym celem było Władysławowo jednak silny wiatr, niesprzyjający kierunek wiatru, wysoka fala sprawiło, że po 12 godzinach byliśmy dopiero w okolicach Władysławowa. Słuchając jednak regularnie co 6 godzin na kanałach VHF prognoz pogody, jak również zbliżający się nieubłaganie termin oddania jachtu sprawiły, że musieliśmy zrezygnować z portu we Władysławowie i popłynąć do, uznanego przez wszystkich członków naszego rejsu najlepszego polskiego portu jachtowego otwartego morza, Łeby. | Za Rozewiem kierunek wiatru był bardziej korzystny i przez następne parę godzin udało nam się podgonić i kolejnego dnia po południu ujrzeliśmy ponownie główki portu Łeba. Cumowaliśmy w tej samej marinie, po to, by przygotować się na następne dni, kiedy to musieliśmy przebyć trasę z Łeby do Świnoujścia. Liczne prognozy pogody potwierdzały silny wiatr z kierunku, który oznaczał dla nas halsówkę do samego Świnoujścia. Sprawdzony został stan techniczny osprzętu, lin, żagli bo bezpieczeństwa na morzu, szczególnie podczas silnego wiatru, nigdy za wiele. Następnego dnia opuszczamy malowniczy port, z główek portu pozdrawiają nas nasi przyjaciele z s/y „Guliwer” (jak się okazało kapitan „Guliwera” jest wujkiem dziewczyny Piotra). Już za główkami portu wysoka fala oraz silny wiatr przypomniał nam, że będzie to ciężka żegluga.  Morze się rozbujało Mijały kolejne godziny, dni, podziwialiśmy zachody słońca, szum fal, mijaliśmy kolejne miasta, a w dali było widać latarnie, które sobie nas kolejno przekazywały od światła do światła. |  Zachód słońca Po trzech dniach na morzu dotarliśmy do ujścia rzeki Świny. Wejście do portu w Świnoujsciu było dla nas tym bardziej stresujące, że musielismy dokonać tego tylko przy pomocy żagli (nastąpiła awaria chłodzenia silnika), ale i tym razem zgrana już załoga (razem na wodzie od 12 dni) wyszła z opresji obronną ręką. Po zgłoszeniu zamiaru wejścia do portu na żaglach w „Traffic Port Control Świnoujście” ster przejął Paweł i wprowadził jacht ponownie do Basenu Północnego. Rozpoczęliśmy suszenie rzeczy, dokładnie sklarowaliśmy jacht, wzięliśmy gorącą kąpiel i przygotowaliśmy jacht do dalszej żeglugi. Piotrek zaś rozpoczął rozbieranie silnika na czynniki pierwsze. Po kilku godzinach maszyna odzyskała chłodzenie. Ponieważ Umbriaga musiała być zdana następnego dnia do godziny 1300, a trzeba było jeszcze dopłynąć do portu, z którego zaczynaliśmy nasza przygodę (przepłynąć Zalew Szczeciński i część rzeki Odry) zarządzono pobudkę o 0400 w sobotę i tu załoga rozdzieliła się. | Agata i Justyna zostały w Świnoujściu, żeby kupić bilety powrotne i zająć miejsca w pociągu. Natomiast Paweł, Piotr i Tomek mięli za zadanie doprowadzić Umbriagę do jej portu macierzystego i załatwić wszelkie formalności związane ze zdaniem jachtu armatorowi. |  Powrót do Szczecina - Zalew Szczeciński Pływając przez kilka lat na rejsach morskich z wieloma doświadczonym kapitanami mogliśmy uzyskać od nich wiele bezcennych rad. Były to rady związane zarówno z organizacją rejsów morskich, jak i związanych z bezpieczeństwem na morzu, manewrowaniem jachtem podczas trudnych warunków pogodowych. Prowadząc samodzielnie rejs morski bierze się ogromną odpowiedzialność za członków załogi. Podczas trudnych sytuacji (jak awaria z silnikiem, czy zapsute pompy zęzowe) musieliśmy podejmować samemu decyzje, usuwać pojawiające się usterki, walczyć ze swoimi słabościami – byliśmy skazani tylko na własną wiedzę i umiejętności. I nie jest tu ważna ilość przebytych mil morskich w tym rejsie, ilość odwiedzonych portów, ale zdobyte podczas tego rejsu doświadczenie, którego nikt nam nie zabierze. |  Cała załoga w komplecie
|